Rewelacyjny, odjechany, mroczny, interesujący, świetny… To wybrane opinie o najnowszej produkcji Todda Philipsa przekazane przez moich znajomych. Moim zdaniem to zwykły dramat.
Oczywiście, zaraz posypią się na mnie gromkie bluzgi i komentarze, że żaden ze mnie krytyk filmowy i po prostu się nie znam. Zgoda, nie kształciłem się w kinematografii ale zdecydowanie potwierdzam – Joker to dramat, dokładniej film dramatyczny.
Zgodnie z przewidywaniami, cała fabuła skupiona jest na osobie jednego człowieka, Artura Flecka, rewelacyjnie zagranego przez Joaquin’a Phoenix’a (grał np. w Gladiatorze postać Kommodusa). Na głównym bohaterze skupiają się wszystkie możliwe plagi współczesnego świata – choroba psychiczna, poniżenia, wyśmiewanie, pobicia i bezrobocie. Widz tylko czeka na moment, w którym Artur pęknie i stanie się tym znanym, złym Jokerem. Niestety, tak jak nasz bohater, tak i my widzowie “znieczulamy się” z czasem na wszelkie kolejne negatywne doświadczenia głównej postaci, by ostatecznie zaakceptować i zrozumieć co tak naprawdę doprowadziło nas do końca tej tragicznej historii.
Joker to dobry film, nie nazwałbym go odkrywczym czy powalającym. Jest świetnie wykonany technicznie, aktorzy grają bezbłędnie (czepiałbym się może De Niro, ale co ja wiem). Według mnie to świetnie zrealizowany prequel każdej kolejnej produkcji o człowieku-nietoperzu, takie rozgrzeszenie okrutnego klauna, uśmiechniętego symbolu zła.
W tyle głowy pozostaje jeszcze pytanie, który Joker jest obecnie najlepszy? Ten z pierwszej części Batmana grany przez Jack’a Nicolson’a? Ten grany przez Heath’a Ledger’a z Mrocznego Rycerza? Może jednak ten najnowszy w osobie Joaquin’a Phoenix’a? Według mnie każdy jest inny, ale do końca życia będę pamiętał kwestię tego zjawiskowego: Why so serious?
Oprac. Paweł Musiał