esencjaGdyni.pl | informacje od Was dla Was

ZZZ – Zaadaptuj zachwycający zabytek

Drodzy Czytelnicy. Zbliża się 100 lat od nadania Gdyni praw miejskich! Przy tej okazji postanowiliśmy, jako Gdynia pod falą i esencjagdyni.pl, porozmawiać z Wami, ze 100 Gdynianami, którzy na co dzień cichutko lub troszkę głośniej pracują, angażują się w życie naszej czcigodnej jubilatki!

Dziś oddajemy w wasze oczy pierwszy wywiad z alfabetu Gdyni. Musicie wiedzieć, że spotkaliśmy się z Waszym pierwszym gościem, już w grudniu. Niestety sprawy zdrowotne pozwoliły na publikacje dopiero teraz, za co serdecznie przepraszamy. Witamy pod pokładem, naszego pierwszego gościa, pasjonata Gdyni i jej tajemnic Arkadiusza Brzęczka!

Parafrazując słowa piosenki tu wszystko się kończy i zaczyna Gdańsk, Sopot, GDYNIA. Jak u Ciebie zaczęła się Gdynia, pasja do Gdyni?
Pasja zaczęła się wiele lat temu. Wzięła się być może z tego, że urodziłem się w Gdyni. Z matki i ojca Gdynian. Dziadek przybył do Gdyni w 1935 r. Urodziłem się – co dziś jest ciekawe – w domu, w starej Kaszubskiej chacie, na ul. Abrahama u Kurów. Żeby było śmieszniej, poważniej jak kto woli, urodziłem się 11 listopada 1956 r. Można powiedzieć, że Gdynią jestem cudownie skaleczony od samego początku! Pamiętam, że począwszy od babci jak i mamy, cała rodzina opowiadała o tym jak przybyli do Gdyni. Wtedy jeszcze nie miałem poczucia, że to jest tak zwany mit Gdyni. Nie wiedziałem, że to jest aż, tak wielka sprawa. Gdynię znałem z opowieści.

Dziadkowie od 1935 r. mieli przedsiębiorstwo zajmujące się przewozem węgla. Wtedy paliło się tylko węglem! Dziadek miał własną bocznicę kolejową na ul. Demptowskiej. Rozwoził ten węgiel i zaplanował sobie budowę kamienicy w 1941 r. Niestety przyszedł rok 1939. Dziadek poszedł do wojska, był obrońcą wybrzeża, następnie był w Rewie, następnie został inwalidą wojennym, by po wojnie wrócić do handlu.

W naszej rodzinie był sklep, który mieliśmy od wielu dziesiątków lat, a mieścił się na ul. Starowiejskiej 11. Mówiąc kolokwialnie, mieliśmy tam 1007 drobiazgów, śrubki, nakrętki, kątowe dętki. W swoim asortymencie mieliśmy wózki, szewskie rzeczy, kapcie, mydło, powidło! Można do sklepu było wejść po schodkach. Ludzie mogli sobie wyobrazić, że tak mógłby wyglądać – z tymi szufladami – sklep Wokulskiego. Sklep Wokulskiego był pewnie bardziej elegancki od naszego. Wokulski miał jednak sklep kolonialny, a my tylko sprzedawaliśmy rzeczy techniczne. Sam przez dziewiętnaście lat, prowadziłem ten rodzinny sklep. Pilnowałem sklepu do czasu wyjazdu na emigrację.

Na pokładzie Batorego?
Nie, do Ameryki popłynąłem później, kiedy nie było już ani Batorego, ani Stefana Batorego. Okrętami tymi, po kolei podróżowali członkowie mojej rodziny. Uczestniczyli w rejsach pożegnalnych. Mam w archiwum rodzinnym zdjęcia, z Dworca Morskiego. Część rodziny mieszka w Kalifornii do dziś. W rodzinie, jest ten gdyński mit, wypłynięcia za ocean, za innym życiem, do Ameryki! Drugim mitem rodzinnym, jest wysiedlenie dziadka z Gdyni na roboty przymusowe w okresie II Wojny Światowej. Z tego powodu, pomnik Gdynian Wysiedlonych oddaje to co płynie w naszej krwi i właściwie wpisane jest w DNA naszej rodziny. Muszę zaznaczyć, że nie jesteśmy Kaszubami, dlatego że dziadkowie spłynęli spod Częstochowy Wisłą do Gdyni w 1935 roku. Jesteśmy trzecim, czwartym pokoleniem, urodzonym w Gdyni, a wnuki będą piątym. W tym sensie się rozpoczęło, ale trwa nieustająco. Kiedy byłem na emigracji, dzwoniłem do Gdyni – były to czasy w gwoli ścisłości dla naszych młodych czytelników, kiedy to nie można było tak sobie, wcisnąć Messengera, czy innego twitera, tylko trzeba było z butki telefonicznej zadzwonić i jeszcze ciężko było słychać rozmowę. Mało tego, jeszcze na rozmowę z Ameryki trzeba było czekać. Uświadomiłem sobie, że nie tak szybko wrócę, bo przecież jako mały chłopiec, wiedziałem że jadę na wycieczkę do Ameryki z rodzicami. Mówiąc wprost, byłem gratem, przemyconym w walizce, uciekając z tej Polski, od tego ustroju komunistycznego! Uświadomiłem sobie, że długo w Polsce nie będę i to był taki odczuwalny ból. W związku z tym, pomyślałem sobie, jak to się mówi, Bóg chroni Amerykę, niech Bóg uchroni od Ameryki. Podczas podróży, tak się złożyło, że zostałem w Wiedniu z rodziną i potem powoli wracaliśmy po kolei do Gdyni. Najpierw mój syn, potem żona, następnie ja. To były najpiękniejsze momenty mojego życia, kiedy tutaj wróciłem. Wtedy poczułem, że to moje miejsce na ziemi, że Gdynią żyję i to czuję że Gdynią żyje. Gdynia jest wpisana w DNA mojego funkcjonowania, w moje ciało.

Skoro jesteśmy przy początkach, to powiedz mi Mistrzu, kiedy zrodziło się zainteresowanie kamienicami i w jaki sposób zrodził się pomysł na Sekrety Gdyni?
Od samego początku, kiedy miałem świadomość czego chcę się nauczyć, to wiem że na pewno chciałem pisać i na pewno mieć coś wspólnego z architekturą. Nie byłem wybijającym się uczniem. Chodziłem do Jedynki, najstarszej szkoły w Gdyni. Panie nauczycielki – zarówno matematyczka, jak i polonistka mówiły: To ty Arkadiusz zdobądź zawód, a potem sobie będziesz drogę wybierał. Za namową nauczycieli byłem w technikum mechanicznym, do klasy gdzie przedmiotem były konstrukcje stalowe. Tu zetknąłem się z początkami architektury. Ładnie nawet zakończyłem tę szkołę. Po szkole jak każdy mechanik, konstruktor konstrukcji stalowych poszedłem na polonistykę! Technikum, które kończyłem znajduje się w budynku Wyższej Szkoły Morskiej, jednym z najstarszych budynków użyteczności publicznej w Gdyni. Patrząc na ten budynek, budziło się we mnie zainteresowanie myślą konstrukcyjną architektów i budowniczych Szkoły Morskiej. Wszystko to opisałem w jednym z „Sekretów”. Z domu nie wyciągnąłem tej świadomości zainteresowania konstrukcjami budynków i ich architekturą.

Po powrocie z Widnia zajmowałem się głównie handlem. Pracowałem dla kogoś. Nie byłem na etacie. Pracowałem zawsze w Gdyni! W okresie po wiedeńskim trafiłem na moją zacną koleżankę ze studiów Małgosię Sokołowską, która zaproponowała mi, żebym napisał jakieś hasło do „Encyklopedii Gdyni”. To było już ponad dwadzieścia lat temu! Tak rozpocząłem szerszą współpracę z Małgosią. Z jednego hasła zebrało się kilka, m.in. o rzemiośle, o Jazzie, o pierwszych ciekawostkach, o sekretach, o kamienicach! Tak zacząłem się zajmować gdyńskimi kamienicami. Od kiedy umiem pisać, piszę różne rzeczy okolicznościowe. Pisanie profesjonalne, chodź nie zarobkowo zacząłem od „Encyklopedii Gdyni”. Mijały miesiące, pisywałem w różnych miejscach, aż sobie postanowiłem co zrobić! W między czasie prowadziłem prezentacje i spacery. Spacerowicze, którzy byli ze mną kilka razy, chcieli zostawić jakieś ślad po tych spacerach, żeby zapamiętać jakieś szczegóły. Była tego duża ilość! Gdynia rzeczywiście płynie mi we krwi, tak jak wielu osobom. To nie jest tak, że przyszedł sobie Arek i ma bzika gdyńskiego, ale jest nas na szczęście więcej! Ja to może robię bardziej świadomie, opowiadając o mieście, ale jeżeli ponad połowa ludzi chce tu wrócić, być, ma tutaj groby, chce tutaj spocząć, chce z Gdynią związać swoją przyszłość, dzieci itd., no to jeżeli 50%, to co drugi jest taki jak ja!

Jeśli mówimy o mieszkańcach, to czy oprócz kamienic opisywałeś ludzi? Jakieś ciekawe osobowości spotkałeś na Twojej drodze?
Kamienice, fasady to architektura… jest to jedynie pretekst do tego bym opisał historie ludzkie. Prawdziwie to co ludzie, to co czytelnicy mi już opowiadają – książki są dopiero dostępne ok 3 lat. Wyróżnia je to, że jest bardzo dużo wspomnień ludzi, że są wywiady, że ich fotografuje, że czuje się według koleżeństwa i czytelników, że rozmawiam z ludźmi. To fakt. Jak nie miałem tematu – moja przygoda z „Sekretami” rozpoczęła się od artykułów prasowych. Pewnego dnia poszedłem do „Kuriera Gdyńskiego” i powiedziałem, że CZEGOŚ mu brakuje. Zaproponowałem, że poprowadzę tu kącik o nazwie „Coś tu brzęczy”, jako Brzęczek! Po zdobyciu wiedzy praktycznej, stwierdziłem, że jest to za szeroki temat i wymyśliłem, że w każdym artykule opiszę jedną kamienice. Parafrazując klasyka tak narodziły się „Sekrety”. Dodatkową motywacją było to, że w takim miejscu jak Gdynia jest nagromadzone takie duże bogactwo historii, dziejów ludzkich, tragedii, śmiesznych rzeczy, rzeczy wstydliwych, że skupie się na jednej kamienicy. Okazało się, że opisałem kilkaset tych kamienic mówiąc naj ogólniej. Widząc to, pomyślałem sobie, że skoro opowiadam, oprowadzam, spaceruje, piszę, z Dianą Lenart współorganizuje Open House – największy światowy festiwal architektury i desinu, to może warto by coś wydać w formie książki. Tak się stało.

Pierwszy Open House Gdynia zrobiliśmy siedem lat temu, praktycznie za prywatne pieniądze. W tym roku będzie już 8 Open. Na festiwalu pokazujemy siedemdziesiąt niedostępnych na co dzień miejsc w Gdyni, z czego połowa to mieszkania prywatne! Bywaliśmy i bywamy w mieszkaniu Pana już śp. – odszedł na lepszy ze światów w wieku 98 lat – Gabriel Kwiatkowski. Nie, nie z TYCH Kwiatkowskich! Jego tata Jan Kwiatkowski, był przed Wojennym posłem, nomen omen wróg Piłsudskiego, zamknięty przez niego w Berezie Kartuskiej, z podpisem osobistym Piłsudskiego, na wyroku. Był to jedyny wyrok podpisany osobiście przez Piłsudskiego. Po powrocie Pana Gabriela z emigracji do Gdyni, ostatnie 10 lat życia, żył na alei Piłsudskiego 50 mieszkania 48 w tym mieszkaniu, w którym rozmawiamy. Ironia losu! Obecnie właścicielem mieszkania jest bratanek Pan Gabriela, który udostępnia mi lokum do prac wszelakich!

Kolejną arcyciekawą historią, która się zdarzyła w tym domu jest historia następnego znanego mieszkańca Gdyni. Mamert Stankiewicz! Znaczy Kapitan! Opisany przez Karola Olgierda Borchardta. Mieszkał w tej samej klatce od 1931 r., gdzie znajduje się teraz Anker. Tu była największa katastrofa, niecałe dwa miesiące po zasiedleniu, coś tam wybuchło. Jest to opisane, a Mamert Stankiewicz miał tu mieszkanie. Na szczęście w czasie wybuchu był poza domem. Nie zginą w mieszkaniu podczas wybuchu, ale w 1939 roku, zginą na pokładzie tonącego m/s Piłsudskiego, jako wzór kapitanów, zszedł z tonącego okrętu jako ostatni i zmarł z wyziębienia. Wszystko to opisałem. To był człowiek, który najpierw wszystkich uratował, a zszedł ze statku na końcu. Musimy wiedzieć, że był to listopad 1939 r. Sam zszedł o własnych siłach na niszczyciel brytyjski, a lekarz też z Piłsudskiego, nie poznał kapitana, ponieważ, ów w ciągu trzech godzin osiwiał. Lekarz ratował wszystkich, a kapitanowi nie dał zastrzyku, w serce, bo nie było apteczki i nie poznał Stankiewicza. Jak widać dramatyczne losy ludzkie w mojej głowie były, przedtem, zanim sobie pomyślałem o kamienicach.

Zawsze mnie interesowała – może się to komuś wydawać naciągane, ale z wiekiem uświadomiłem sobie – królowa sztuki, czyli architektura, oprócz tego poezja i matematyka. Matematyka – technikum mechaniczne, architektura – konstrukcje stalowe, a poezja – filologia polska. Zawsze interesowałem się historią!

Miałem dziewięć lat, kiedy babcię w Częstochowie, zacząłem się pytać o historię rodziny. Babcia mi dyktowała, a ja pisałem jej wspomnienia. Później babcia dała mi dokumenty itd. To są naprawdę notatki ucznia. Filozofując można powiedzieć, że zawsze mnie interesowało skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy. Myśląc w ten sposób poszedłem na historię, gdzie zeszły się moje drogi z Donaldem Tuskiem, bo on też studiował historię, na tym samym roku i razem uczęszczaliśmy na obowiązkowe wojsko.

Mówiłeś, że historia to jest droga. Jakie masz plany na nowe książki?
Muszę wam jako pierwszym powiedzieć, że na chwilę odpuszczam „Sekrety gdyńskich kamienic” Spełniłem po prostu na tym etapie głód historii ludzkich i kamienicznych. Nie bardzo chcę Boga rozśmieszać moimi planami ale wam powiem. Będę dalej prowadzić spacery po Działkach Leśnych, Śródmieściu i Kamiennej Górze, na której mieszkam. Dla mnie jest to esencja życia, esencja Gdyni, by prowadzić ludzi po tych miejscach, które sam odkrywałem, a mieszkańcy w pośpiechu z przysłowiowymi siatami po pracy nie zwracają często nie chcący uwagi na historię swojego najbliższego otoczenia. W każdym domu, gdziekolwiek bym nie wszedł, jest jakaś historia. Obecnie chodzimy po kamienicach z Radnym Dzielnicy Działki Leśne Jankiem Rutką i tu podzielę się ideą, którą zapisałem na papierze, na stulecie miasta. Mamy 1500 dni do stulecia Gdyni.

Fakt!
Na te 1500 dni zaplanowaliśmy ZZZ Zaadaptuj zachwycający Zabytek. Połączenie tej miłości do Gdyni, z dbaniem o jego substancję! Rozpoczęliśmy we dwójkę, ale będziemy potrzebowali więcej ludzi. Jest to zadanie, sądzę, że na katedrę uczelnianą… Idziemy kolejno po dzielnicach, spisujemy, oglądamy, wchodzimy w podwórka, wchodzimy na klatki, oglądamy budynki. Klasyfikujemy je według swojego wzorca, a będzie je ok 800-1000, a obejrzanych będzie ok 2000-2500 budynków. Z tego na stulecie Gdyni mamy w ramach akcji ZZZ, trzy cele. Wydawnictwo – książka, która wyciągnie styl gdyński i zilustruje esencje Gdyni. Drugim celem jest – na stulecie – 100 według nas najciekawszych budynków będzie wyróżnionych specjalną tabliczką ZZZ. Oprócz tego 100 skromnych metalowych tabliczek, na których będzie rok powstania, architekt, właściciel – inwestor, nazwa kamienicy. Trzecim celem jest stworzenie systemu cegiełek dla indywidualnych właścicieli, a cegieł dla firm i instytucji, w celu zabezpieczenia zabytków. Efektem ma być ogólnomiejski fundusz na opiekę na zabytki. Prosimy z Jankiem za pomocą Esencji Gdyni o propagowanie i zapraszamy do współpracy. Pieniądze, które zostaną z funduszu mogłyby iść na kolejny etap ZZZ czyli Zachowaj Zachwycający Zabytek dla Przyszłości!
Wszystkich w których płynie niebieska, gdyńska krew, w rytmie Gdynia, Gdynia, Gdynia, zapraszamy serdecznie do włączenia się w akcje ZZZ na 100 Gdyni!

Rozmawiali: Paweł Kurski, Marek Barski – przewodnicy po Trójmieście

Exit mobile version