Po dłuższej niebytności w kinie, zaprosiłem małego człowieka na młodzieżową produkcję. Taką prawdziwą, nie animowaną, nie bajkową w rozumieniu dziecka. Oto wrażenia z Wyszczekanych.
Mój młody recenzent długo zastanawiał się, na który film należałoby się wybrać. Ilość wakacyjnych projekcji wręcz powala ale ostatecznie przekonały go zajawki z kanału dziecięcego, zapowiadające fantastyczną zabawę w psim towarzystwie. Owe psy, gadające ludzkim głosem, poruszające nienaturalnie “ustami” wklejono w opowieść o szpiegostwie, handlu zwierzętami i konkursach piękności. To już zbyt wiele jak na wyobraźnię nawet bystrego przedszkolaka. Wszystko zaczyna się od tego, że głównemu bohaterowi, rottweilerowi Max’owi, do rozwikłania sprawy uprowadzenia misia pandy zostaje przydzielony nowy partner. Jest nim… człowiek. No i zaczyna się detektywistyczna opowieść pełna nieporozumień, zwrotów akcji, pościgów, ciężkich do zrozumienia gagów i dialogów. No właśnie, całe mnóstwo, ogrom i niekończący się potok słów! Nie do ogarnięcia nawet dla dorosłego a co dopiero dla sześciolatka? Nie wiem czy reżyser chciał nas ukarać za swój brak pomysłu na puentę filmu czy miał nadprogramowe “rozmówki policyjne w przerwie na lancz”? Osobiście, te ciągłe monologi ani nie bawiły mojego partnera ani mnie.
Reasumując, uważam że to był słaby film, nie wnoszący nic nowego do świata najmłodszych widzów. Balansował na skraju śmieszności odgrzewanych dowcipów i utartych stereotypów po szlachetne i doniosłe gesty ratowania życia i honoru. Okropny misz-masz. Ja się nudziłem i pierwszy raz cieszyłem się z pierdzącej sceny podczas kąpieli Maxa a towarzyszące mi dziecko ze sceny, w której rottweiler jeździł na tyłku.
Fot. mat. prod.